Jesli kogos zainteresuje to moje sobotnie gry wygladaly mniej wiecej tak...
1 runda - Yabree. Juz od losowania kto zaczyna czulem, ze nie bedzie dobrze - Yabree rzucil 12 a ja 2

. Do polowy jakos wszystko szlo w miare wyrownanie, aczkolwiek ciezko i powoli mi sie zagrywalo punkty. Az do momentu, gdy Yabree w 1 turze wprowadzil 3 frakcje ! Ture czy dwie pozniej zwolal Rade i juz nie zdarzylem go dogonic. 4-2 w plecy.
2 runda - Gror. Zaczelo sie fatalnie. Dostalem dwoch Gandalfow na reke, co mnie ucieszylo nie powiem, ale mina mi troche zrzedla, gdy Gror, ktory zaczynal gre od razu wprowadzil Gandalfa... W tym momencie pomyslalem, ze dobrze bedzie jesli przegram to mniej niz 6-0. No i pewnie by tak sie stalo, gdyby nie to, ze zajrzawszy do Zwierciadla Galadrieli zauwazylem, ze Gror uda sie wkrotce do Underdeepow. Wrzucilem z sideboardu Nameless Thing-a i przy okazji zobaczylem, ze gdybym tego nie zrobil to co cala gre bym musial sobie radzic bez czarodzieja, bo Radagast byl 3 od konca... Po przetasowaniu ulozylo sie to lepiej. Nameless doszedl w odpowiednim momencie, co przy jednoczesnym posiadaniu na rece Mouth of Sauron mocno przetrzebilo Krasnludow w podziemiach. Radagast tez zjawil sie w miare szybko i moglem zaczac szybko robic punkty. Udalo sie wygrac. 4-2 do przodu.
Aaa. z tej gry mialem wielka satysfakcje, ze 1 raz w zyciu udalo mi sie Indurem komus Orcrista zwinac

.
3. runda - Wojtek. Placz i zgrzytanie zebow. Karta szla mi tragicznie. Wiedzialem, ze hazardami to Wojtkowi za wiele nie zaszkodze, bo na jego gondorowy deck to z uniwersalnej puli hazardow za wiele nie mam. Wiec liczylem tylko na to, ze bede mogl robic pkty szybciej niz on. A tu kicha. Wiekszosc gry bez czarodzieja (Wojtek Alatara dostal na reke), a jak sie juz pojawil to zginal idac wprowadzic Easterlingow - Akhorafil Out of The Black Sky go zalatwil. Zadnej frakcji nie zagralem, -5pkt za Gandalfa...
w sumie dobrze, ze chociaz 1 pkt turniejowy udalo mi sie wywalczyc. 1-5 w plecy.
Zatem po 3 rundach mialem raptem 7 pkt i chyba ostatnie albo przedostatnie miejsce.
4. runda - Rafal. Gral Ringwraithem, wiec tez w zasadzie 'olalem' granie mu hazardow skupiajac sie na jak najszybszym zrobieniu 25 pkt, zanim on sie rozbuja. Praktycznie cala gre gralem tylko startowymi postaciami, ale podzielonymi na 2 druzyny i co runde udawalo mi sie cos zagrac. Zdarzylem na styk, bo gdy mialem 25 to juz na stole lezala cala masa jego permanent eventow i szykowal sie zeby isc mnie klepac. Na szczescie pkt mial malo i ani jednej frakcji wprowadzonej, wiec po podliczeniu wyszlo na 6-0.
5. runda - Jaded. Chyba najlepsza moja gra. Po prostu karty dochodzily mi jak marzenie. Czarodziej na stol w 1 turze a pozniej w kazdej kolejnej jakies punkty. Jadedowi w zasadzie tez karty szly niezle, ale zrobil blad, do ktorego sam sie w trakcie gry przyznal - uziemnil sobie Gloina Tomem Bombadilem. W zwiazku z tym nie mogl pojsc po Palantir of Osgiliath. ZNow fajnie sie sprawdzilo Zwierciadlo (Ioreth mogla pojsc bezbolesnie po Quickbeama) a takze moj Zlodziej swoje 3 grosze dodal - zabral Jadedowi Arkenstone'a. Przez pewien czas wydawalo mi sie, ze dam rade wygrac wysoko, ale w ostatniej turze Jaded w Bree zrobil az 5 pkt (frakcja, Bill The Pony i piesek bodajze) i skonczylo sie 4-2.
6. runda - Maly. Znow czarodziej na reke i raczej spokojne, powolne zagrywanie punktow. Malemu Elrond z Cramem wylozyl sie na Lure of Nature i to praktycznie rozstrzygnelo gre. Malemu czarodziej nie dochodzil, Elrohir i Elladan niewiele mogli sami zrobic, innych postaci Maly jakos tez nie wprowadzal. A jak juz wprowadzil to tez dostawaly drake'ami po glowie itp. Maly zagral Orcrista ale znow moj Zlodziejaszek sie sprawdzil

. Przez dlugi czas bylem blisko 25 pkt, ale nie moglem zwolac bo 2-3 pkt brakowalo, Maly mnie ostro atakowal agentami i o malo Thranduila mi nie zabil. No ale w koncu udalo sie zebrac tyle co trzeba , zwolalem i odnioslem megazwyciestwo 43 do 2 bodajze - Maly mial tylko pkt. za mojego CaveDrake'a a za postaci mogl dostac wiec tylko 1. Ja podwojnie za przedmioty, sojusznikow i frakcje.
No i tak po 12 godzinach - od 10 rano do 22 zakonczylem udzial w turnieju. Pozniej jeszcze wszyscy grali tak do mniej wiecej polnocy.
Szkoda, ze tv nie wlaczylismy bo Live 8 na TVN bylo i Pink Floyd z Watersem 1 raz od ponad 20 lat (!) , ale coz , skleroza....
Na szczescie jest internet i mozna sobie sciagnac

.
Pomyslalem, ze w sumie u mnie w domu tez moznaby kiedys podobna impreze zorganizowac. TYlko musze rodzicow gdzies wyslac

.