Tak tylko piszę - bo muszę
Nigdy jakoś specjalnie nie lubiłem Warszawy. Nie to żebym miał coś bardzo przeciw - po prostu nie ten klimat. Ale moja niedawna wizyta w stolicy raczej zmieni moje podejście na zdecydowanie negatywne.
Sytuacja trochę jak z kreskówki:
Wysiadłem z samochodu na jakimś parkingu i nie zrobiłem nawet dwóch kroków, kiedy coś rąbnęło mnie w głowę. Jak już zdołałem wstać okazało się, że urwał się kawałek znaku czy jakiegoś słupa. Wesoło? Może, ale przestało być jak spomiędzy palców zaczęła mi się sączyć stróżka krwi. Na tym samym parkingu stało przynajmniej trzech gości z samochodami na stołecznych rejestracjach, którzy tylko popatrzyli z daleka na tą "darmową kreskówkę". A tu krew cieknie coraz bardziej i bardziej. Na szczęście szybka akcja ratunkowa mojej żoneczki postawiła mnie trochę na nogi, jak to się mówi. Poczekaliśmy jeszcze chwilę, teść wsiadł za kierownicę i pojechaliśmy. A "stołeczne trio" cały czas patrzyło...
Nie wiem czy wszyscy Warszawiacy są tacy, ale chyba w każdym szanującym się mieście ludzie na podobne sytuacje reagują trochę inaczej niż olewaniem czy biernym obserwowaniem.
Tak się czepiam.
Ale z przejazdem przez Warszawę nie mieliśmy poza tym żadnych problemów (oznakowanie było całkiem niezgorsze). Dużo gorzej było poruszać się autkiem po Kielcach - boczne pasy zaadaptowane na parkingi (samochody stały nawet na strzałkach pokazujących kierunek jazdy), samochody przy wjazdach na ronda stoją i czekają na nie wiadomo co, taksiarzom (i nie tylko) na skrzyżowaniu przypomina się, że jednak chcieli skręcić i nie zmienili wcześniej pasa... Aż mój teść (n.b. rodowity Kielczanin) stwierdził, że wystarczą trzy samochody prowadzone przez mieszkańców Kielc żeby zrobić korek
