Rok 2013 przyniósł moją trzecią już wizytę na Lure. Jak zwykle był to super spędzony czasem, poznałem kolejne osoby, których nie miałem okazji spotkać w prawdziwym życiu min Martin'a aka Peregrin, który odpowiada za Nations Cup. Super towarzyski człowiek, jedna z najbardziej pozytywnych osób chyba w całym środowisku
Przechodząc do sedna. Brałem udział w 5 turniejach i generalnie z bardzo dobrym skutkiem
Piątek przyniósł minion sealed oraz drinking game. Mówiąc wprost oba wygrałem rzutem na taśmę
Już nie pamiętam dokładnie przebiegu gier ale generalnie dupę ratowałem w ostatniej turze zawsze. W minion sealed na tyle, że zamiast przegrać 0-6 przegrałem 2-4 i to wystarczyło po 3 rundach do wygrania całego turnieju (pozostałem obie gry wygrałem ale już nie pamiętam ile).
Drinking game jak to drinking game. Trzeba było dużo pić, dużo bonusów do walki, kasowanie bonusów przeciwnika, dociąganie dodatkowych kart..to wszystko nie jest za darmo, trzeba pić a potem cierpieć

W ostatniej partii grałem z Hiszpanem - Marc Roca. Fajny koleś, dosyć aktywny w środowisku. Znany jest z tego, że kiedyś w czasie drinking game postanowił skasować przeciwnikowi jakąś istotną kartę w postaci Assassina czy Mouth of Sauron poprzez zjedzenie jej

W grze przeciwko mnie na szczęście obyło się bez takich ekscesów

Pamiętam tyle, że była moja ostatnia tura i w tym momencie było 6-0 dla Marc'a. Ja rozpierzchłem postaciami, zagrałem ze 2-3 rzeczy i się zrobiło 6-0 dla mnie

Ktoś to podsumował, że celem drinking game jest doprowadzenie przeciwnika do stanu kiedy nie wie, że oszukujesz

Słyszałem, że kiedyś Marc grał z Heiner'em i powiedział mu, że robi bc dla jego wizarda. Bez powodu

A Heiner był już tak nawalony, że powiedział "ok" . Oczywiście to był żart ale oczywiście ubaw po pachy
Koniec końców wygrałem drinking game. Po ostatniej grze miała miejsce zabawna sytuacja. Skończyłem swoją partię najszybciej ze wszystkich i poszedłem do toalety. Kiedy wróciłem zobaczyłem grymas wściekłości na twarzy Enrique (kikeeeee, który wygrał u nas mistrzostwa) i środkowy palec skierowany w moją stronę. To dla niego jest tak samo ważny turniej jak General Opponent i wygrywał w niego przez ostatnie 2 lata
Sobota przyniosła najważniejsze rozgrywki - General Opponent. W tym roku pojechałem z taliami mocno eksperymentalnymi i nie nastawiałem się na super wynik. Ale początek był całkiem dobry. Pierwsza runda i od razu dostałem zadanie wspięcia się na samą górę. Sparowano mnie z Enrique, z którym podzieliliśmy się w ostatnich dwóch latach wygranymi w GO. On przyjechał ze standardowym upadłym Radagastem na wilki i myślałem, że już po mnie. Na szczęście jakoś partia się ułożyła w miarę dobrze dla mnie i wygrałem 4-2. W sumie niewiele brakowało do 5-1.
Druga runda to gra z Martin (Peregrinem). To także jeden z lepszych graczy i nastawiłem się na ciężką grę. Ale ostatecznie wynik był bardzo dobry 5-1. Udało mi się min przekonać Itangast Roused poświęcając High Helm ale influensowanie Smauga nie wyszło, potrzebowałem rzucić raptem 4 a kostki zatrzymały się na dwóch jedynkach.No cóż ale ma co narzekać 5-1 to bardzo dobry rezultat.
Trzecia gra była z Berndem z Austrii, facet, który tam od iluś już lat jest mistrzem. Życie mnie nie oszczędzało, chciałem chwilę oddechu a tu znowu trudny przeciwnik. I niestety gra źle się skończyła, przegrałem 2-4. Nikt kompletnie mi nie szło, źle rozegralem draft a ciągnięcie kart i rzuty to była jakaś masakra. 2-4 przy tym jak mi szło to i tak nie był zły wynik.
Niestety miarka się przebrała w czwartej rundzie. Znowu ciężki przeciwnik - Dominic aka domse. Tutaj to już kompletnie poległem. na pierwszym roku dostałem Regiment of Black Crows i to był jedyny mój resource do połowy talii. Potem albo dostałem same cancele albo hazardy w złej kolejności. Do tego rzuty w ogóle nie chciały pójść i ostatecznie przegrałem 1-5.
Piąta runda się nie odbyła gdyż mieliśmy duży obsuw a wieczorem miały być jeszcze inne rozgrywki więc ją odwołano. Rozegrano tylko grę o pierwszej miejsce między Marcosem z Argentyny a Patrickiem Laxanderem, obaj mieli po 19TP po 4 grach i zdecydowali się zagrać. I wynik był zabawny, gdyby skończyć po tych 4 rundach to Marcos by wygrał ale tę finałową partię przegrał i zajął 2 miejsce
Zresztą to odwołanie ostatniej rundy to był kiepski pomysł. Wiele osób było niezadowolonych, niektórzy przyjechali tylko na GO. Można tak zrobić na naszych spotkaniach, mniej zobowiązujących a nie na takim dużym turnieju gdzie udział bierze ok 30 osób.
Wieczór przyniósł jeszcze drugi minion sealed. Tzw mix czyli z różnych wersji językowych ale udało mi się dostać angielskie karty. Z tych gier nic nie pamiętam, źle się już czułem po całym dniu i tak po prostu grałem. Skończyło się na drugim miejscu, mieliśmy z Heinerem nadzieję zagrać o pierwsze miejsce, sporo trenujemy we dwóch na GCCG, ale losowanie chciało inaczej.
I w końcu ostatni dzień niedziela. Rano trzeba było się szybko spakować a potem był jeszcze hero sealed. Zagraliśmy 3 rundy i udało mi się znowu wygrać mimo dużej ilości bezsensownych kart/. Oprócz tego w dwóch partiach okazało się, że z przeciwnikiem mamy te samy fixy co powodowało, że partie były zabawne. Jedną z nich zacząłem z zajętym chyba 8 GI

a druga była niewiele lepsza, jakieś głupki typu Sam + Forlong + Hama bodajże. Ale przeciwnicy po wydraftowaniu się mieli tak źle na stole
Ostatecznie weekend był bardzo udany. 5 rozegranych turniejów, 3 wygrane, 1 drugie miejsce i 12 w General Opponent. Szkoda tego ostatniego najważniejszego ale cóż, nie można wygrywać wszystkiego
Będą jakieś zdjęcia ale to za jakiś czas. Muszę pofotografować różne fajne rzeczy, które przywiozłem, poczekać na upload od innych (byłem bez aparatu więc sam nic nie zrobiłem) i wtedy zapodam tutaj link.
Jedynym minusem całego wyjazdu, że praktycznie na samym początku się rozchorowałem

Całą sobotę i niedzielę tam spędziłem grając z gorączką więc nawet piwa nie tykałem (poza piątkiem kiedy jeszcze było ok)
Fajnie by było z kimś tam się wybrać kiedyś. Praktycznie każdy tam może z kimś pogadać w swoim języku - Francuzi, Niemcy, Hiszpanie i tylko człowiek siedzi jak kołek czasem bo chciałby chwilę odpocząć od swojego łamanego angielskiego
